Dotychczas zajmowałem się fotografami, ale okazuje się, że ta sama wiedza może być też przydatna dla przedsiębiorców, którzy nieopatrznie naruszyli ich prawa do zdjęć. „Nieopatrznie”, to nie jest przypadkowe słowo. Rzeczywiście często bywa tak, że przedsiębiorcy nie są świadomi ryzyka, na jakie się narażają, korzystając na swoich stronach internetowych, Funpage lub Instagramie z zawartości, do której nie nabyli praw autorskich. W polskich firmach często brak procedur, które zapobiegałyby temu, że – niekiedy trochę przypadkowa – osoba z działu marketingu nie wykorzysta w swojej pracy cudzej zawartości, w tym grafik lub zdjęć. Wystarczy, że taka osoba nie ma odpowiednich zobowiązań w umowie, nie została przeszkolona ani nawet pisemnie poinformowana o procedurze umieszczania zawartości w Internecie, lub że – jeśli jest to zewnętrzna firma – brak było w umowie z nią tzw. klauzuli indemnifikacyjnej zmuszającej do dbania o prawa autorskie.
Co zrobić, jeśli już popełniło się ten błąd i nagle dostaje się wezwanie na straszne sumy od uprawnionego, który do tego jest międzynarodowym koncernem lub fotografem reprezentowanym przez organizację fotografów, a zatem – dysponuje potencjałem, żeby w razie potrzeby procesować się o swoje prawa w sądzie? Otóż zrobić można niewiele. Przede wszystkim trzeba POLICZYĆ!
Oczywiście, „wymówek”, żeby nie pokryć należności jest co nie miara. Do typowych należą: to nie jest Twoje zdjęcie, to nie my (tylko ta zewnętrzna firma) wykorzystaliśmy to zdjęcie, nie masz praw do tego zdjęcia, zdjęcie jest banalne i nie podlega ochronie prawem autorskim, wcale nie korzystaliśmy ze zdjęcia (a przynajmniej nie w zakresie, w jakim twierdzisz) itd. Tym typowym wymówkom nie daję dużych szans na przekonanie Sądu. Poza tym doprowadzą one tylko do tego, że rozjuszą organizację, która się do nas zgłosiła i skłonią ją do przetestowania swoich możliwości procesowych. Dlatego – jeszcze raz – proponuję POLICZYĆ!
Niestety okazuje się, że jeśli do polskiej firmy zgłasza się firma lub fotograf z państwa o istotnie wyższym poziomie wynagrodzeń, to liczenie może być bolesne. Stawka rzędu od dwustu do sześciuset EUR za korzystanie ze zdjęcia – w zależności od zakresu tego korzystania – jest stawką np. w Niemczech normalną. Do tego w Niemczech jest regułą zastrzeganie 100% dodatkowego wynagrodzenia za możliwość niewskazania autora zdjęcia przy korzystaniu z niego. Oczywiście, za każdy link (nie – wynik w google, tylko każdą dostępność zdjęcia w Internecie!) niemieccy fotografowie oczekują odrębnego wynagrodzenia. Odrębnego za FB lub Instagram i odrębne za swoją stronę www, odrębnego za ulotki, odrębnego za broszurki, a do tego uzależnionego kwotowo od czasu rozpowszechniania lub liczby ulotek lub broszurek.
Z pewnym zaskoczeniem miałem okazję ostatnio stwierdzić, że we Francji kwoty są jeszcze wyższe! Za zdjęcie Carli Bruni fotograf dostał 20 000 EUR. Za zdjęcie Hendrixa – 50 000 EUR. Regułą, kiedy przeglądałem francuskie orzecznictwo, okazały się wyroki zasądzające 1000 EUR za zdjęcie i drugie 1000 lub więcej EUR za niewskazanie autorstwa (tym razem nie jak w Niemczech ze względu na typowe regulacje umowne, tylko ze względu na francuskie „stawki sądowe” za naruszenie autorskiego prawa osobistego tzw. prawa do autorstwa, obejmującego właśnie obowiązek wskazania fotografa przy rozpowszechnianiu jego zdjęcia). 8000 EUR dostał fotograf za szerokie wykorzystanie fotografii zamku, a zobowiązanym do zapłaty został francuski urząd ds. turystyki. Do zupełnych wyjątków należały orzeczenia zasądzające zaledwie kilkadziesiąt EUR za zdęcie i dotyczyło to m. in. przypadku, gdy zdjęć było za jednym zamachem tysiące.
LICZENIE może więc być bolesne, ponieważ nie sposób zaprzeczyć, że fotografowi lub firmie niemieckiej lub francuskiej należy się wynagrodzenie według stawek niemieckich lub francuskich. Jednocześnie należy pamiętać, że – niezależnie od winy tzn. niezależnie od tego, czy działaliśmy świadomie i celowo, czy przypadkiem – w Polsce „stosowne wynagrodzenie” uprawniony w sądzie pomnoży przez dwa! Do tego w procesie sądowym musielibyśmy pokryć wynagrodzenie naszego pełnomocnika (najprawdopodobniej – całkowicie bezzwrotnie) oraz zaangażować swój czas po to tylko, żeby sąd ustalił, ile dokładnie się należy (jako że – jak już wspomniałem – typowe „wymówki” nie dają szans na pełną wygraną). Sumy okazują się w efekcie niebagatelne. Jednak w mojej ocenie większość niemieckich lub francuskich uprawnionych zadowoli się sumami znacznie niższymi, byle tylko uniknąć przyjemności i ryzyka spotkania z polskim wymiarem sprawiedliwości!
Po POLICZENIU warto więc spróbować negocjować, dopiero jako ostateczność pozostawiając sobie możliwość wejścia w spór sądowy. W negocjacjach warto też poważnie traktować stanowsko drugiej strony i nie odwoływać się do zarzutów nie tylko nietrafionych, ale też takich, które mogłyby zostać odebrane jako bolesne, tj. np. jako podważanie wartości pracy firmy lub fotografa, którzy się do nas zgłosili. Fotografowie – jak wynika także z zawartości tego bloga – szczególnie niemieccy i francuscy – potrafią już powalczyć o swoje prawa, a zatem jednocześnie – o swój status zawodowy!
O nieco zbliżonym temacie rozmawiałem zresztą kiedyś z panią Moniką Mostowską-Florek z Radia Warszawa.